Po pierwsze nie szkodzić!

W związku z materiałem filmowym zamieszczonym w telewizyjnym magazynie dla myśliwych i pasjonatów łowiectwa DARZ BÓR – odcinek 515, zarząd Klubu Posokowców PZŁ zamieszcza w dziale Użytkowość artykuł wskazujący na błędy popełniane przez prowadzącego program ale przede wszystkim na przekładanie aspektu ekonomicznego nad etyką i empatią w stosunku do rannej zwierzyny.

Co najgorsze to fakt, że kardynalne błędy popełnione przez prowadzącego program oraz przekaz że ze względów ekonomicznych nie warto wzywać przewodnika z doświadczonym psem, poszedł w świat i daje błędny przekaz co do prawidłowego podejścia do etyki łowieckiej.

Szukanie postrzałków jest dla przewodników posokowców częścią polowania dającą dużo emocji i jeszcze więcej satysfakcji. To szukanie postrzałków sprawia, że choćby się waliło i paliło umiemy zostawić świat za sobą i oddać się w 100 % pracy z psem na otoku. Praca na otoku wymaga od nas jednak nie tylko czasu, ale także przygotowania fizycznego, podnoszenia naszych łowieckich kwalifikacji, odpowiedniego ekwipunku i silnej psychiki. Aby móc odpowiedzialnie i profesjonalnie szukać postrzałków także nasze psy od pierwszych dni życia muszą przejść długi i żmudny proces układania, podczas którego większe i mniejsze niepowodzenia są nieuniknione. Niejednokrotnie przez naszą pasję do pracy z posokowcem cierpią nasze rodziny i relacje towarzyskie. Często jesteśmy więc pytani po co szukamy postrzałków skoro prawie nigdy nie są to nasze własne postrzałki?

Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta.

Bo wiemy, że na końcu tropu może znajdować się żywe stworzenie, które cierpi, a my znając możliwości naszych psów wiemy, że to cierpienie jesteśmy w stanie zakończyć. Szukanie postrzałków to dla nas najważniejszy element etyki łowieckiej i spełnienie obowiązku płynącego z zasady humanitarnego traktowania zwierząt. Bierzemy na siebie spoczywający na myśliwym moralny obowiązek skrócenia cierpienia zwierzęcia i jesteśmy wdzięczni za każde spływające do nas zgłoszenie od braci łowieckiej.  Dlatego przedzieramy się przez gęste jak szczotka młodniki, a gałęzie jakby celowo chciały dostać się do naszych oczu. Dlatego nie narzekamy, gdy liście kukurydzy tną nam policzki. Dlatego czołgamy się w jeżynach nie przejmując się tym, że na naszym ubraniu pojawi się nowa dziura, na broni nowa rysa, a na rękach kolejne zadrapania.  Dlatego pokonujemy rocznie tysiące kilometrów niejednokrotnie dokładając z własnej kieszeni do całej sprawy. Dojście postrzałka jest dla nas wartością nadrzędną.

Szerokim echem w naszych kręgach odbił się jeden z ostatnich odcinków popularnego wśród polskich myśliwych programu „Darz Bór”, w którym to prowadzący program przedstawia opinii publicznej szereg błędów dotyczących poszukiwania postrzałków i etycznego podejścia do rannej zwierzyny [1].

W feralnym odcinku towarzyszymy prowadzącemu w nocnym polowaniu na dziki zakończonym strzałem. Prowadzący program Przemysław Malec podszedł watahę niewielkich dzików znajdujących się w ciągłym ruchu, wybrał ostatniego z nich i oddał strzał. Już sam strzał do dzika należy uznać za wysoce ryzykowny i nieodpowiedzialny. Pan Redaktor wybrał nielubiany przez nas chyba najbardziej strzał na łeb. Niejednokrotnie zastanawialiśmy się z kolegami przewodnikami nad jego fenomenem. Z kulinarnego punktu widzenia strzał na łeb jest niewskazany ze względu na brak odpowiedniego wykrwawienia tuszy. Z etycznego punktu widzenia strzał na łeb jest nieakceptowalny, gdyż nie wybacza błędów. Brak precyzji przy strzale, nawet niewielki ruch łbem, oznacza  dla zwierzyny bardzo bolesną, rozległą ranę i koszmarną śmierć głodową w bólach i strachu. Dla przewodnika posokowca trudną i długą pracę na otoku, w najlepszym razie zakończoną długim gonem.

Analizując swoje zachowanie prowadzący program zastanawiał się nawet czy strzał na komorę nie byłby lepszy, jednak kończąc swoje rozmyślania odnośnie wyboru miejsca celowania z rozbrajającą szczerością przyznał, że wybrał strzał na łeb, bo dziki były już blisko lasu i tym bardziej nie chciał strzelać dzika na komorę. Profesjonalny myśliwy powinien jednak  wiedzieć, że przy strzale na łeb aby uśmiercić dzika, musimy trafić w cel wielkości dużego jabłka, natomiast przy strzale na komorę strefa trafienia zwiększa się kilkukrotnie.

Potem było tylko gorzej. Wiedząc, że dzik po strzale na łeb uszedł, prowadzący zakłada swojej młodej i niedoświadczonej suce posokowca bawarskiego obrożę tropową [2], przypina, jak twierdzi, smycz tropową i z latarką czołową rusza wraz z operatorem kamery na nocne poszukiwania swojego postrzałka. Ciężko jest się domyślić co Pan Redaktor chciał osiągnąć. Od razu było oczywistym, że w tym przypadku szanse na znalezienie zgasłego dzika są bliskie zeru. Poszukiwanie nocą, na gorącym tropie, dzika strzelanego na łeb z psem prowadzonym na otoku, bez możliwości puszczenia go w gon, należy zaliczyć do kardynalnych błędów. Nie nam oceniać jakość nocnej pracy psa, bo na materiale filmowym tego nie widać, ale potwierdzenia farby na tropie świadczą, że suka trzymała gorący trop. W sytuacji przedstawionej w reportażu należało się nastawić na długą pracę na otoku, wymagającą od psa doświadczenia, wytrwałości i ostrości gonu za żywym postrzałkiem. Nikogo z doświadczeniem w pracy na otoku nie zdziwiło, że poszukiwania postrzałka sczezły na niczym.

Czego nie można odmówić prowadzącemu to determinacji w powielaniu błędów. W dalszej części programu dowiadujemy się, że została podjęta kolejna próba dojścia postrzelonego dzika. Tym razem już w ciągu dnia. Okazała się ona nieskuteczna. Praca posokowca na tropie za dnia nie została pokazana. Na widocznych ujęciach nie widać, żeby suczka trzymała jakikolwiek trop. To jednak, co wywołało szczerą złość w naszym środowisku to komentarz Pana Redaktora do całej historii. Świadomy cierpienia jakie zadał dzikowi zastanawia się czy nie byłoby wskazane wezwać innego przewodnika z bardziej doświadczonym psem. Po chwili podsumował jednak swoje przemyślenia stwierdzeniem, że nie będzie nikogo prosił o pomoc gdyż koszty sprowadzenia profesjonalnego przewodnika przerastają wartość dzika!

„ … trzeba mieć na uwadze nie tylko, że zwierzyna się męczy, że jest ranna inne historie, ale także aspekt ekonomiczny…kolejna praca z psem, dojazd kogoś inne rzeczy, a dzik waży około 30 kilo”.

Święty Hubercie, a Ty patrzysz i nie grzmisz!!!! Na taki popis arogancji, brak empatii i brak odpowiedzialności nie możemy jako środowisko pozostać obojętni.

Już sam styl szukania był działaniem zaprzeczającym moralnemu obowiązkowi skrócenia cierpienia postrzałka. Było to zupełnie nieprofesjonalne i nieudolne działanie, którego celowość ciężko jest określić. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć, że ktokolwiek wierzy w to, że w nocy będzie w stanie znaleźć dzika, który był strzelany na łeb i zraniony. Wiemy doskonale, że takim szukaniem można więcej zepsuć niż naprawić. Pewne jest, że jakiekolwiek poszukiwanie postrzałka z nieułożonym psem przez niedoświadczonego posiadacza doprowadza w końcowym efekcie do przedłużenia cierpienia zwierzęcia i nierzadko zaprzepaszczenia szansy jego odnalezienia. Takie próby należy uznać za wysoce niezgodne z etyką myśliwską.

Czego jednak absolutnie nie możemy zaakceptować, to wypowiedź prowadzącego dotycząca aspektu ekonomicznego sprowadzenia przewodnika z profesjonalnie ułożonym posokowcem. Sam Redaktor przyznaje, że prawdopodobnie dzik został postrzelony w żuchwę. Przy takim postrzale jasnym jest, że zwierzyna będzie cierpieć przez kilkanaście dni, aby w końcu zgasnąć z głodu i wycieńczenia. Uważamy, że skrócenie cierpienia zwierzęcia jest zawsze wartością nadrzędną. Dla nas nie ma znaczenia czy szukamy medalowego byka, słabego koźlaka czy warchlaka. Tym bardziej nie powinno to mieć znaczenia dla myśliwego. Interesującym jest, ile musiałby ważyć dzik, żeby prowadzącemu opłaciło się sprowadzić profesjonalnego przewodnika z psem. Być może funkcjonuje w Polsce jakiś kalkulator, który wylicza opłacalność zgłoszenia się o pomoc do profesjonalistów od szukania w zależności od masy zwierza? Może dowiemy się z kolejnych odcinków Magazynu Darz Bór.  Doskonale wiemy, że jest taki czas w roku kiedy każdy przewodnik posokowca ma  postrzałkowe urwanie głowy, a telefon dzwoni o każdej porze dnia i nocy. To rykowisko! To czas kiedy kilometry i litry paliwa się nie liczą, a myśliwi są nawet gotowi przysłać po przewodnika kierowcę. Wtedy aspekt ekonomiczny schodzi na drugi plan. Ważne jest żeby podnieść byka, a trofeum trafiło na ścianę strzelca. Życzylibyśmy sobie tego samego zaangażowania w odniesieniu do zwierzyny nietrofeowej i dzików.

Jest w tej historii jeszcze jeden aspekt, z którego prowadzący program zapewne nie zdaje sobie sprawy. Jest to aspekt edukacyjny. Wielu przewodników w Polsce boryka się z problemem stworzenia bazy myśliwych zgłaszających postrzałki. Są to niejednokrotnie lata ciężkiej pracy u podstaw, aby przekonać jakieś środowisko myśliwych do możliwości tropowych posokowca. Wciąż staramy się pozyskiwać nowe koła i nowych myśliwych, bo wiemy ile w Polsce jest postrzałków. Należy się obawiać, że tą jedną wypowiedzią o nieopłacalności szukania Pan Redaktor zniweczył  długoletnią pracę edukacyjną Klubu Posokowca i niejednego przewodnika w Polsce. Dlaczego szeregowy polski myśliwy miałby zadzwonić po pomoc przewodnika z psem skoro nawet Pan z TV Darz Bór tego nie zrobił? Kto ma więc dawać przykład polskim myśliwym? Kto ma im pokazywać etyczne łowiectwo? Dzisiaj jeszcze nie wiemy jak bardzo Przemysław Malec nam zaszkodził, ale mamy nadzieję, że skoro nam nie pomaga to może przestanie nam szkodzić. W łowiectwie zasada etyczna primum non nocere  też ma swoje zastosowanie.  Po pierwsze nie szkodzić!

W imieniu Klubu Posokowców PZŁ

Bartłomiej Możdżeń
Maciej Kopeć

[1] Odcinek 515 programu Darz Bór dostępny jest na platformie YouTube.

[2] Założona obroża nie ma nic wspólnego z obrożą tropową, jest to miękka obroża spacerowa. Natomiast tzw. smycz tropowa nie ma nic wspólnego z otokiem dla posokowca.

Podobne artykuły

Zacznij wpisywać wyszukiwany zwrot powyżej. Naciśnij ENTER aby wyszukać. Naciśnij ESC, żeby anulować.

Do Góry